Niemal wszyscy za fatalną jakość polskich tytułów i kwestii, jakie wygłaszają aktorzy w filmach, obwiniają tłumaczy. Tymczasem zazwyczaj tłumacz nie ma wpływu na końcową wersję polską tytułu, pod jakim film trafia do dystrybucji. Ostateczna decyzja w tej sprawie należy do producenta filmu. Wcześniej zajmuje się tym dystrybutor; niemal wszystkie filmy anglojęzyczne w Polsce rozprowadza UIP (United International Pictures), firma dystrybutorska z siedzibą w Londynie, mająca filię w Warszawie. Do niej trafiają tłumaczenia i tam przygotowywane są propozycje tytułów, przesyłane do producenta filmu. Nie ma przy tym znaczenia, czy film wyprodukowała wielka, znana wytwórnia, czy małe studio.
Nieco inaczej ma się tłumaczenie dialogów (kwestii aktorskich). Dobry tłumacz filmowy musi znać język obcy na takim poziomie, aby oddać sens dialogów, a niekiedy są one dosłownie nieprzetłumaczalne. Doskonałym przykładem jest angielski serial komediowy „Allo, allo”, znany także w Polsce, a ściśle – kwestie wygłaszane przez Arthura Bostroma, odtwarzającego postać angielskiego oficera Crabtree w mundurze francuskiego żandarma. Jego słynne „dziń dybry” odpowiada angielskiemu good moaning (dobre jęczenie) zamiast good morning. Natomiast w jednym z odcinków opowiada on o jednej ze swoich przygód, mówiąc (w tłumaczeniu): „przychydziłem kyły drzwi”, co nie ma nic wspólnego z angielskim I was passing by the door, zniekształconym w oryginale: I was pissing by the door (siusiałem koło drzwi). Mimo że serial przyjął się u nas, był chętnie oglądany, a język postaci powszechnie używany, trzeba otwarcie powiedzieć, że tłumacz nie błysnął inwencją, aczkolwiek zadanie miał niebywale trudne.
Wbrew pozorom, stworzenie dobrego tytułu wcale nie jest rzeczą łatwą. Oryginały nierzadko są mocno idiomatyczne (jak wspomniane Some Like It Hot), co czyni je nieprzetłumaczalnymi. Niezrozumiałe dla polskiego widza słownictwo oryginału jest nie lada wyzwaniem dla tworzących tytuł, który ma nie tylko być przekładem (a nie zawsze może nim być), ale oddać sens filmu i zachęcić do jego oglądania. Musi też być poprawny gramatycznie, stylistycznie, a czasem zawierać pierwiastek poetycki. Tutaj dobrym przykładem jest oscarowy film Sofii Coppoli Lost in Translation (dosłownie: zagubione w tłumaczeniu), w Polsce znany jako „Między słowami”.
Tytuły adaptacji literatury muszą być w Polsce identyczne, jak tytuły przekładu powieści, stanowiącej kanwę filmu. Przykładem jest Mighty Heart (dosłownie: potężne serce), książka, która ukazała się na naszym rynku pod tytułem „Cena odwagi” i taki tytuł nosi film.
Jeszcze inaczej tworzy się tytuł, który ma „sprzedać” film. Heartbreak Kid można przetłumaczyć jako „łamacz serc”, co mogłoby sugerować łzawe romansidło, tymczasem jest to komedia romantyczna, może nie najwyższych lotów, ale dość zabawna. Dlatego nadano jej tytuł „Dziewczyna moich koszmarów”, pod którym doskonale się sprzedała w polskich kinach.
Udziwnione lub całkowicie nietrafione tytuły filmów można wymieniać właściwie bez końca. Za klasykę gatunku uchodzi Dirty Dancing Emile Aldorino, u nas znany jako „Wirujący seks”. Oprócz tego Terminator Jamesa Camerona („Elektroniczny morderca”), Die Hard Johna McTiernana („Szklana pułapka”), Reality Bites Bena Stillera („Orbitowanie bez cukru”), Million Dollar Baby Clinta Eastwooda („Za wszelką cenę”), Prison Break Paula Scheuringa („Skazany na śmierć”) i wiele, wile innych. Niektóre z nich nie oddają nie tylko brzmienia oryginału, ale również – o zgrozo – treści lub przekazu filmu. Zatem, znów przywołując przykład Some Like It Hot, pół biedy, jeżeli polski tytuł nie odpowiada przekładem oryginałowi, o ile treść i przekaz są w nim zawarte. Znacznie gorzej jest wybrać się np. na film „Zakochany bez pamięci”, spodziewając się opowieści o wielkiej miłości, a trafić na dramat z gatunku science-fiction Eternal Sunshine of the Spotless Mind(reż. Michel Gondry).
Niestety, nie zawsze dystrybutorzy kierują się poprawnością językową, treścią czy przekazem. Kino jest przede wszystkim przemysłem, który ma przynosić zyski. Głównym celem tytułu filmu jest przyciągnięcie widza, który kupi bilet do kina. Czy nam się to podoba czy nie, aspekt finansowy jest w tej branży (i nie tylko w tej) najważniejszy. Dlatego można się w dalszym ciągu spodziewać rozmaitych „tytułów – kwiatków”. A przed pójściem do kina warto przeczytać recenzję…
Autor: Katarzyna Zgorzelska, w konsultacji z TEB Edukacja